piątek, 21 grudnia 2012

Banan nie kupa, mogą być konsekwencje - 27

Po ponad godzinie blond piękność w końcu wyszła z łazienki, ubrana, umalowana i tak dalej. Co można robić tyle czasu w łazience? Całą wykładać płytkami? 
Mniejsza. W każdym razie ja byłam gotowa już po kilku minutach i przez resztę czasu czekałam na nią wyglądając co chwilę przez okno i myśląc. O ostatnich wydarzeniach i o planach na dalszą część dnia.
- Gotowa? - spytałam Mayę znudzonym tonem od razu, gdy wyszła. Spojrzała się na mnie z politowaniem. Zapewne ze względu na ton, którym to powiedziałam. Tak, na pewno.
- Tak. A ty?
- Oczywiście Od jakichś... - odsłoniłam cienki rękaw na lewej ręce i spojrzałam na godzinę w zegarku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie noszę na ręku zegarka.  - czterdziestu pięciu minut.
Maya wywróciła tylko oczami, po czym westchnęła. Głośno.
- No dobrze, już dobrze. Idziemy?
- Tak. Chyba, że na zaproszenie czekasz.
Wyszłyśmy z pokoju, zamknęłam drzwi, po czym wyszłyśmy z hotelu.
- Gdzie idziemy? Jakiś plan, Amy?
- Najpierw idziemy rozejrzeć się za jakąś knajpką z żarciem. - oznajmiłam. Przeszłyśmy kawałek i już przy drugiej czy trzeciej ulicy wypatrzyłam odpowiednie miejsce. Zjadłyśmy i poszłyśmy dalej. Cel: zwiedzanie miasta. San Antonio jest uważane jako jedno z najbardziej rozhukanych i rozpustnych letnisk Europy. Nocą będzie zabawa!
Jednak trochę dziwnie by było przyjechać i nie zobaczyć w ogóle miasta, nie licząc drogi do klubu, więc stąd wycieczka. Co chwila mijałyśmy jakiś bar, ale to dopiero wieczorem... If you know what I mean. 
Kolorowe stragany, wąskie uliczki... życie! Minęłyśmy właśnie plażę.
- Jakie tłumy... - westchnęłam zdziwiona. Chociaż w sumie czego mogłam się spodziewać?
- Ale patrz jakie ciacha! - zapiszczała uradowana Maya. Odchrząknęłam znacząco.
- No co? - spytała zdziwiona.
- Pomijając nagie kaloryfery na nartach wodnych czy windsurfingu, plaża jakoś nie jest dziś na mojej top liście. - odpowiedziałam. - Idziesz? - dopytałam widząc jak zatrzymuje się w pewnym momencie obserwując jakiegoś typka z rozchylonymi ustami. - Maya!
- Już, już. - odparła, zrównując się ze mną. - Nie tak ostro, siostro. - zaśmiała się. Po drodze minęłyśmy kilka grających i tańczących fontann. Przyznam, zrobiło wrażenie. 
- Amy... wiesz jak ja cię kocham? - zadała nagle pytanie Maya po kilku minutach.
- Ee...
- Naprawdę... - dodała pospiesznie, robiąc słodkie miny.
- Okay... o co chodzi?
- O nic, serio.
- Jasne, a ja jestem Święty Mikołaj. Co?
Nie odpowiedziała, za to jej wzrok mówił wszystko. Patrzyła z utęsknieniem na market.
- Zakupy?
- No, Amy, proszę cię, zgódź się...
- Spoko, uważam, że to super pomysł.
- No, ale Amy... no popatrz, być na Ibizie i nic nie kupić... Co?! - nagle do niej dotarło, że nie musi mnie przekonywać, bo już się zgodziłam. - Co ty powiedziałaś?
- Że to świetny pomysł iść na zakupy.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą? - przeraziła się, na co się zaśmiałam.
- Idziemy? - zapytałam wesoło i pognałam w podskokach w kierunku sklepu. W kilka sekund namierzyłam odpowiedni sklep i do niego od razu weszłam. Wzięłam fullcapa, który mi się podobał, po czym podeszłam do kasy i zapłaciłam. Następnie wyszłam ze sklepu. Maya po chwili pobiegła za mną.
- Amy, a zakupy?!
Wyglądała na oburzoną. W sumie to tak naprawę była. Ale była też chyba w lekkim szoku.
- Przecież właśnie skończyłyśmy. - celowo podkreśliłam liczbę mnogą.
- Ale ja nawet nie zaczęłam!
- Trudno. Prawo dżungli. Przetrwają najsilniejsi, skarbie. - odpowiedziałam spokojnie, śmiejąc się w duchu z nadziei, jaką jej zrobiłam. Fuknęła.
- A już myślałam, że znormalniałaś.
- Jeśli upodobnienie sie do ciebie nazywasz "znormalnieniem" - w tym miejscu nakreśliłam cudzysłów w powietrzu - to ja dziękuję bardzo. Wolę być sobą.
- Głupek.
- Kretynka.
- Też cię kocham. Gdzie teraz?
- Impreza. Zapoznajemy się z tą przyjemniejszą częścią wyspy. - uśmiechnęłam się chytrze.


Znalazłyśmy całkiem niezły klub, więc postanowiłyśmy do niego wstąpić. Od razu rzuciłam się w wir zabawy, jak to mówią. Po lekkim drinku na początek - który swoją drogą do najgorszych nie należał - ruszyłam na parkiet. Znalazło się kilka chętnych na taniec osób. Straciłam z oczu Mayę, ale postanowiłam się nią nie przejmować. Jest duża, a ja jej przecież nie będę niańczyć. Poradzi sobie. Po wyczerpującym tańcu, kilku mocniejszych i zorientowaniu się, która jest godzina, zaczęłam szukać blond piękności. Znalazłam ją przy barze z bananem - nie pytajcie - zlaną w trzy dupy - znowu.
- Maya! Idziemy! - krzyknęłam, żeby usłyszała mnie wśród głośnej muzyki. Coś wybełkotała w odpowiedzi, ale olewając to złapałam ją za rękę i wyprowadziłam z klubu. Namiętny sposób w jaki spożywała tego banana po drodze w ogóle nie wzbudzał we mnie żadnych skojarzeń... Czujecie ten sarkazm? No ale mniejsza, w końcu skończyła go jeść i wyrzuciła skórkę za siebie głośno się śmiejąc. Zatrzymałam się. Dopiero po chwili załapała, że idzie sama. Gdy się już zorientowała, odwróciła się.
- Soo sie stałoo? - spytała, znajdując mnie wzrokiem.
- Maya nie rób wiochy! Zbierasz to!
- Allle so?
- Skórkę. Wiocha z tobą gdziekolwiek wyjść. - widząc, że nie zmieniła swojego położenia, dodałam: - No jedziesz, maleńka.
Przybliżyła się do mnie i widocznie wzrok już ją zawodził, bo zamiast skórkę podnieść, wyciągnęła rękę po nią, jakby leżała z jakiś metr dalej. Nic takiego złego, gdyby nie to, że poślizgnęła się na niej i wleciała do pobliskiego basenu. Jakże mi się zrobiło szkoda, czyli sarkazm po raz drugi.
- Banan nie kupa, mogą być konsekwencje. To tak na przyszłość, Mayu. - zaśmiałam się. Okay, rżałam jak debil, ale w końcu przecież po jakichś piętnastu minutach śmiechu pomogłam jej, tak? Jaka ja jestem kochana... Ach! Chodzący ideał, normalnie.
Wyłowienie Mai było niczym wyjęcie z basenu syreny z "H2O...". Wyglądała teraz jak mokry pudel, ale to szczegół. W końcu jakoś doszłyśmy do hotelu.



...
Hej, tu Amy. ;)
Mam nadzieję, że wybaczycie mi wszystkie błędy czy niepoprawności. Kurczę, dawno już nie pisałam.
Mam również nadzieję, że sprostałam Waszym oczekiwaniom i nie zawiodłam.
Małe pytanko. Jak chcecie: kto ma napisać następny rozdział? ;) Piszcie ;)
O, i tak apropos. Poszłam po części w ślady Karlee. i tytuł również jest cytatem ;) "Pingwiny z Madagaskaru" jak coś ;)

Amy ;)

2 komentarze:

  1. Haha .;p
    "...banan nie kupa..." nie nooo. spadłam z podłogi na panele. xd
    Ogólnie to ja nie mam wymogów co do autora .;p
    Ty, Karlee obie uwielbiam <3

    P.S. http://and-let-me-1d-kiss-you.blogspot.com/
    Nowy rozdział . ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahah boskie..xd Kocham Opowiadanie gdzie można się pośmiać.xd <33333
    A kto napisze to obojętnie.xd <3 O
    Ps : http://your-eyes-irresistible.blogspot.com/ <3

    OdpowiedzUsuń