piątek, 29 czerwca 2012

Do niepewności nie da się przywyknąć.! - 4

-Harry! Ty debilu! Postaw mnie z powrotem na ziemię bo cię skrzywdzę.- darłam się ba chłopaka bez opamiętania. Strasznie mnie śmieszyła mina ludzi którzy przechodzili obok nas. Nawet  raz w domu wybiegła rozhisteryzowana staruszka i nas opieprzyła że jest już cisza nocna a my się drzemy jak nie normalni. Że dzieci pobudzimy i że jak się nie uspokoimy to wezwie policję. A my ją wyśmialiśmy i poszliśmy dalej. W głębi duszy byłam wściekła na Harry'ego. Miałam ochotę go udusić.
-Paniczu Harry i panno yyy..eeem.. Amy i reszta bandy nie dało by się trochę ciszej? - Usłyszałam głos mężczyzny za sobą. Emm.. to chyba był głos policjanta. Nie widziałam dobrze jego twarzy śle widziałam jak jego kąciki ust się lekko unoszą.
-Może i się da..
-Ty się Harry już zamknij. Wystarczająco mnie dzisiaj zdenerwowałeś po za tym ja muszę cierpieć przez twój debilizm po za tym nie dawno dowiedziałam się iż zostanę twoją żoną, chociaż nie wiem z jakiej to okazji i do tego Zjadłeś całą torebkę moich żelków  Pierwszą i ostatnią miłość mego życia. A więc zamilcz bezczelny.. bezczelny wyżeraczu żelusiów i nie wtrącaj się w konwersję dorosłych.
-A ja to może dziecko?
-A nie? Po za tym nie będę z tobą dyskutować. Wolę już z tymi panami. Więc wracając do tematu.. albo raczej nie wracając. Nie jestem w stanie rozmawiać z władzą wisząc do góry nogami. To nie. yyy..higieniczne.
-Harry postaw panią na ziemię. -Ale dlaczego?
-Bo władzy się słucha, damą ustępuje i słucha starszych.
-A jeśli nie postawię jej?
-Ymm.. paragrafik porwanie i przetrzymywanie kobiety..
-..dziewicy..- przerwałam mu zdanie.
-... bez warunków do życia.
-Więc? - zapytałam z nadzieją w głosie że mnie postawi.
-Ja cię jeszcze dorwę..
-Jasne,jasne.. - wreszcie stanęłam na ziemi. Rozprostowałam nogi i Spojrzałam w kierunku mężczyzn.
-  Vas happening?
-Dostaliśmy zgłoszenie że nie jaki panicz Harry, panna Amy  i reszta zakłócają spokój.
- Ciekawe skąd policja mnie zna. Kurde mam jakiś fanów czy co?- zrobiłam minę myśliciela.
 -Eh.. to bardziej skomplikowane. To gdzie idziecie?
-Podobno na London Eye..
-A może byście na nas zaczekali i byśmy na imprezę skoczyli..?
-Proszę, proszę . policjant chce nas uwieść i zaprasza nas na dyskotekę..- mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Kto powiedział że uwieść.. po prostu mamy ochotę na dobrą zabawę.
-To idziemy?- Harry pokazał biel ząbków.- wszyscy za. Więc idziemy.
-Nie.
-Yy.. dlaczego?
-Ja wam daje wolną rękę. Ale jeśli wy pójdziecie na imprezę ja wam już matmy tłumaczyć nie będę i jutro wracam do domu.
-Szantaż?- któryś z policjantów stanął po stronie Harrego. Jak przedtem to stanął po mojej stronie a teraz po jego.
-Nie wtrącaj się.
-Ale Amy. Przecież po tej całej nauce trzeba się wyluzować, odpocząć i dać sobie trochę spokój z tą głupią budą.
-Nie Nick. Nie po to ja tutaj przyjechałam żeby imprezować. Albo ci zależy na nauce albo na imprezach.
-Ale przecież już to rozumiem. A po za tym jutro jeszcze to sobie przypomnę.
-Tak jak dzisiaj się najebiesz w trzy dupy, nie będziesz miał nawet siły dojść do sracza i będziesz rzygał  dalej niż widzisz. A na kaca następnego dnia ci nawet sodówka nie pomoże.
-Dobra wyluzuj.
-Amy chodź z nami.- Harry
-Nie. Ja swoich zasad nie łamię. Ja nigdzie nie idę.. a wy róbcie co chcecie. Ja wracam do Oxfordu.
Nie do zobaczenia.-Odwróciłam się na pięcie i pokierowałam się w stronę domu Viki.
-Am zaczekaj..- nie reagowałam. Szłam dalej przed siebie. Zrobiło mi się cholernie przykro, że dla nich rzuciłam wszystko i przyjechałam tu tylko po to by tłumaczyć im tą pieprzoną matmę, a oni tak mi się odwdzięczyli. Jestem zbyt dobra i Kurwa łatwowierna. Może łatwiej było by być ciętą suką, która przypierdoli takiemu dupkowi jakim był Harry i powie:
-Za moje starania, za mój stracony czas i za to że istnieją takie chuje jak ty. !
Czas na małe zmiany Amy- powiedziałam w myślach sama do siebie. Może będę znana z tego że wygarniam wszystkim prosto z mostu.
- Bo taka już jestem. I nie próbuj mnie cwaniaku zmienić.
 Nie będę z tobą grała w te twoje pieprzone gierki. Obiecuje że następnym razem ci szczerze przypierdolę.

***Viki***
-I co do chuja zrobiliście.? - Wydarłam się na dwóch chłopaków stojących przede mną.-Kto wam Kurwa teraz będzie debile matmę tłumaczył? To ona wszystko rzuciła i do was przyjeżdża a wy tak jej się odwdzięczacie? Jesteście żałośni.
-Nikt jej nie zapraszał.
-Jasne. Żeby tak tobie ktoś się odwdzięczył.
A ty Harry nie masz nic do powiedzenia?
-Ja myślę tak samo jak Nick.
-W takim razie za to że w taki sposób podziękowaliście Amy ja też wam dziękuje.-Sarkastycznie szybkim ruchem.ręki zamachnęłam się i wycelowałam w twarz Nicka. Z otwartej dłoni uderzyła go w polik. Zarówno jego jak i Harry'ego.
-A teraz zejdźcie mi z oczu skurwysyny.- Odwróciłam się i pobiegłam za Amy.

W tym samym czasie ( w Oxfordzie) Maya:

Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Nic mi się nie chciało. Chciałam iść z Amy na jakąś imprezę ale ta pojechała gdzieś nawet nie mówiąc mi gdzie. Miałam ochotę wsiąść w samochód i jechać gdzieś na koniec świata. Usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Niechętnie podniosłam się i odebrałam.
-Halo?
-Maya jesteś w domu?
-Tak. Amy.. coś się stało?
-Yy..Nie.. możesz przyjechać po mnie do Londynu?
-Jak to..? Ty jesteś w Londynie?
-Tak
-Dobrze.. Już jadę.. Przyjechać do Viki?
-Nie. Będę w Milk Shake City.
-Okay.
Założyłam baleriny i wzięłam jakiś sweterek. Z kuchni chwyciłam kluczyki od pojazdu i Pobiegł am w stronę auta.

~Amy~
Zauważyłam że za  mną zaczęła iść Viki więc zmieniłam kierunek i poszłam do MilkShake City. Zadzwoniłam do.Mayi żeby po mnie przyjechała.  Weszłam do pomieszczenia. Było tam kilku ludzi. Zamówiłam sobie Shakea czekoladowego i Usiadłam przy jednym z wolnych stolików. Powoli sączyłam swój napój.  Od kilku minut przyglądałam się jakiemuś blondynowi. Znajoma mi ta mordka. Chwaciłam swojego Shaka i podeszłam do chłopaka.
-Hej. Mogę usiąść?
-Yy..tak jasne.
-Przepraszam że zapytam ale my się czasem nie znamy?
20:26:44- Nie wydaje mi się ale miło mi cię poznać. Jestem Liam.
-Mnie również ciebie miło poznać. Ja jestem Amy.
-Hmm.. pasuje do ciebie to imię. Tylko jak na razie twój wyraz twarzy przedstawia złość i zdenerwowanie. Czyż nie?
-Aż tak bardzo to widać?
-Nie- blondyn się lekko uśmiechnął.
-Cóż dla osoby która nie ma problemu z odczytywaniem wyrazów twarzy to błahostka.
-Skąd wiesz że to nie przypadek.?
-Widać to po tobie. Na pierwszy rzut oka widać że jesteś rodzajem człowieka spokojnego, miłego a twoje oczy się śmieją co oznacza że jesteś wyluzowany i lubisz rozmawiać z ludźmi i im pomagać.
-Skąd to wszystko wiesz?
- Twoje oczy mi powiedziały.
- Jasne. A ładnie to tak oceniać ludzi po wyglądzie?
-A ja skłamałam mówiąc o Tobie?
-Nie. Nie źle ci to wychodzi.
-Dzięki.- na moich policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, porem oboje Wybuchnęliśmy śmiechem.
-Może  Przejdziemy się?
-Przykro mi. Czekam na siostrę. -Aha. To może spotkamy się jutro.
- To raczej nie możliwe.
-Dlaczego?
-Em.. bo ja mieszkam w Oxfordzie.
-Kawałek drogi.
-Niestety.
Liam..
- Hmm..
-Powiedz mi coś o sobie.
-Mam 19 albo raczej jeszcze 18 lat. Urodziłem się 28 sierpnia. Mam kilka sióstr ale obecnie mieszkam w Londynie tu z przyjaciółmi.
-Fajnie. A ulubiony kolor?
-Fioletowy.
-Ulubiony sport?
-Koszykówka.
-Zainteresowania?
-Gram trochę na gitarze?.
-'Trochę'?
-Tak. Nie za bardzo mam czas grać.
-Przyjedź do mnie. Ja cię nauczę grać na girarze i przy okazji na perkusji.
-Umiesz grać na gitarze?
-Ehem.. ale i tak wolę perkusje.
- Heh.. a twój ulubiony kolor?
-Sama nie wiem.. czarny niebieski czerwony i Hmm.. szary.
-Zainterweniowania?
- Piłka nożna i skok ze spadochronu.
- Piłka nożna..? Skok ze spadochronu..?  Coraz bardziej mi się podobasz..
-Ojeja.. bo się zaraz zarumienię..- uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka. Poczułam wibracje w kieszeni.
-Halo.?
-Ja już Amy jestem pod Milk Shake City. Weź mi shake waniliowego i przychodź. Czekam na ciebie.
- Dobra już idę.
-Przepraszam cię Liam ale muszę już iść.
-Ale jak to? zostaw mi chociaż numer telefonu.
-Poszukaj mnie na twitterze.
Wpisz Amy Grande. Na razie.- kupiłam Mayi tego shake waniliowego i wyszłam z budynku.
-Część siostrzyczko.
-Hej.
em.. Amy..
-To nie jest Payne?
-Jaki Payne?
Wydaje ci się.
- Dobra jedźmy już.

~ Viki~
Amy zniknęła mi z pola widzenia. Obeszłam chyba wszystkie najbliższe uliczki i nic. Dzwoniłam do niej kilka razy ale nie odbierała więc poszłam do domu. Rodziców jak zwykle nie było zastałam tam tylko Emily i mojego brata Christiana. Weszłam do domu i trzasnęłam drzwiami. Od razu oboje zbiegli na dół. Poszłam do salonu i otworzyłam barek. Rozważałam co wziąć: piwo, wódkę czy wino. Ostatecznie zdecydowałam się na wszystko.
-Pijecie ze mną?- zapytałam z nadzieją. Oboje pokiwali przecząco głowami. W takim razie wzięłam piwo i pół litra wina.
-Nie przesadzasz?
-Mógł byś się raz odpierdolić i dać mi wolną rękę? Nie jestem już małym dzieckiem i nie będziesz mi mówił co mam robić. To moja sprawa i moje życie. A ty skoro nie chcesz słuchać moich wyżaleń spieprzaj mi z oczu i daj mi święty spokój.
-Nie dam ci spokoju bo jesteś moją siostrą.
-Tsa.. Tylko w papierach.
Miłego wieczoru.- rzuciłam i poszłam do swojego pokoju trzymając w ręce butelki z alkoholem.

~Maya~

-Amy..?
-Hmm..?
-Kim był ten chłopak.?
No ten blondyn co wyszedł za tobą z Milk Shake City.
-To był Liam.
-Czyli jednak to był Payne.
-Jaki Payne do cholery? Kim jest? Nie znam żadnego Payne.
- No nie znasz Liama Payne?
- Nie.
-To jest członek zespołu One Direction.
-Nie wiem czy to on ponieważ nie wiem jak on wygląda. A po za tym nie lubię One Direction.
-Oj Amy.. Kiedy ty się w końcu do nich przekonasz..?
-Tak jak na drodze tak i w życiu nigdy nie wiesz co Ci się przytrafi, więc istnieje prawdopodobieństwo że kiedyś ich polubię, ale nie rób sobie nadziei. Ja w to nie wierzę że ich po lobię. A ty myśl sobie co tam chcesz.
Niczego nie jestem pewna, a do niepewności nie da się przywyknąć. 

_____________________
Dzień dooooberek ;D 
Przeprasza że tak długo nie dodawałam rozdziału ale.. hmm.. miałam wenę ale nie chciało mi się pisać i za bardzo nie było kiedy. 

Amy najpierw poznała Harrego teraz Liama. Nie zdaje sobie sprawy z tego kogo wgl. z kim ma do czynienia. Jak myślicie kogo pozna teraz Amy.? Z boku zamieszczę ankietę. Klikajcie albo piszcie w komentarzach;**

Myślę że układ tak jak ostatnio:
5 komentarzy= nowy rozdział

                                                 ILove1D

czwartek, 21 czerwca 2012

Mów mi Loczek.! - 3

                                                http://thekaxii.blogspot.com/



-Jesteśmy.
-Hmm.. fajna chata.
-Wiem. Zasługa Viki.- uśmiechnęłam się lekko do chłopaka. Otworzyłam drzwi do domu i... zamarłam.
-O ja pierdole.. tu jest całe przedszkole.
Viki!
Miało być was kilku.!
-No co?
Jak my wyjeżdżaliśmy połowy nie było. Nie Nick? -dziewczyna lekko go szturchnęła.
-Już chyba bym wolała siedzieć z One Direction niż wam mam to tłumaczyć.
- Podobno ty ich nie lubisz.-Nick
- Bo nie lubię, ale konieczność uwalnia nas od męki.wyboru, czaisz?
-Nie..
-Wiedziałam. Twój poziom IQ jest zbyt niski żeby to zrozumieć.
-A co to jest IQ?
-Iloraz inteligencji głąbie.
-Przecież wiem.
-Więc po co pytasz?
-To było pytanie retoryczne.
-Nie marudź tyle Skoro mamy się uczyć to dawajcie.- nie zważając na tą dwójkę Weszłam do domu.
-Czeeeeeeeść!- przeciągnęłam sylaby chcąc zwrócić zebranych tam na siebie uwagę.
-Cześć. Kim jesteś? - jednym z kilku osób który zwrócił na mnie uwagę był jakiś szatyn. Wciągnęłam głośno powietrze i spojrzałam na sufit i rozłożyłam ręce.
-Hmm.. można powiedzieć że Twoim zbawieniem.- poruszałam śmiesznie brwiami.- A teraz swoje ' zbawienie' ładnie przytul na powitanie.
-Ha ha ha! Że co proszę.?  Kurde zapomnij.
-Koleś trochę grzeczniej do kobiety bo sam sobie będziesz matmę tłumaczył.- w mojej obronie stanął Nick. To było miłe z jego strony. Albo chciał się podlizać albo mu naprawdę zależało na matmie. Ale to szczegół. Miglabym powiedzieć że go polubiłam ale za tą akcje przed domem może pomarzyć. W sumie trochę mogłam ograniczyć swój słowotok ale wyszło jak wyszło.
-Ups.. przepraszam madame.- szatyn ukłonił mi się- Jestem Jack.-chłopak pocałował mnie w rękę, a ja go walnęłam w głowę.
-Ał...za co znowu? Co tym razem źle zrobiłem?
-Mnie się po rękach nie całuje.
-Jak to?
Przecież dziewczyny to lubią.
-Ale nie ja.
-Dziwna jesteś.
- Mówi się trudno.
-Ale.. wolę ciebie niż jakąś wytapetowaną lalunie.
-Szczery jesteś.
- To samo mu dzisiaj powiedziałem.-Nick.
Lekko zaśmiałam się pod nosem i kazałam wszystkim usiąść w kółku na dywanie.
-Normalnie jak w przedszkolu.-Jack
-A wy to przedszkolaki.
-A ty to może pani przedszkolanka?- Nick miał niezłe poczucie humoru.
-Nigdy! Nie mam zamiaru niańczyć bachorów takich jak wy.
-Dzięki- Viki
-Nie ma za co. Zawsze do usług.
- To co będziemy robić?
-Viki ty zawsze byłaś taka niecierpliwa?
-Nie..
-Tak też myślałam.
No dobra więc tak. Najpierw się przedstawicie,powiecie ile macie lat do której klasy chodzicie i co macie na matematyce.
A ja nazywam się Amy Grande i mam 19 lat. To tyle o mnie.
A teraz Jack zaczyna.
-Dlaczego ja?
-Nie marudź  bo się jeszcze rozmyśle.
-Dobra dobra już.
Nazywam się Jack Willson. Mam 18 lat.
Chodzę do tej samej klasy co wszyscy.
-Jak co wszyscy?
To wy jesteście..jedną klasą?
-Yyy..no tak. Tylko nie ma 8 lepszych osób.
- Omg! Dobra może teraz Ta blondynka o zielonych oczach.
-Ja? - dziewczyna wskazała na siebie palcem i rozejrzała się do okoła za podobną osobą do niej.
-No..tak.
- Nazywam się Maddison White i mam 17 lat.
- Nadopiekuńcza mamusia?
-Tak.
-Viki o ch chodzi Amy?- Nick
- Zapytałam Madd czy ma nadopiekuńczą mamę która wysłała ją rok wcześnej  do szkoły. Rozumiesz? - nie czekając na reakcje Viki odpowiedziałam chłopakowi na pytanie.
-Tak.
-To w takim razie teraz ty.
-Ja... ja jestem Nick Will i mam 18 lat.
-Fajnie.. też bym chciała żeby imię było moim nazwiskiem.
-A ty?
-Patrick Wahn. Mam 19 lat.
-Nie chciało się uczyć. Wtopa?
-Niestety.
-Hmm.. a tamta brunetka za Maddison?
-Ymm.. to jest moja przyrodnia siostra Caroline.
-Czy wy musicie mieć wszyscy nazwiska na literę W?
-Nie ja się nazywam Bilan.
-Wiem Viki nie musisz mówić.- skarciłam wzrokiem kuzynkę. Wszyscy się po kolei przedstawili. Usadowili się w salonie w różnych miejscach. Po woli tłumaczyłam im to wszystko krok po kroku. Chłopacy chyba byli mniej kumaci. Po 20 minutach Jack zakumał o co mi chodzi.A może jednak to dziewczyny były mniej kumate.  - No nareszcie! Chociaż jeden. Jak zrobisz całe zadanie dobrze dostaniesz całą garść żelek.- wskazałam palcem na siatkę.
-Wiem.- po chwili wydarła się Viki- już rozumiem.
-Brawo!
-Nie..jednak nie rozumiem.-uderzyłam się otwartą ręką w czoło.
-Słuchajcie jeszcze raz. To przenosisz  tu, tu zmieniasz znak na przeciwny, potem to odejmujesz albo dodajesz i przepisujesz i masz wynik.
Kumacie.?
-Tak.
-Maddison rozumiesz?
-No. To tu, potem tak, tak i tak i wychodzi.
-Geniusz.!
- To zrób to samo zadanie co Jack.
-Ja już zrobiłem.
-Pokaż to.  To jest dobrze, to też, to, to..Yyy.. 5 jest źle i 9.
-Źle? Hmm..
-Pomyśl bo nie będzie żelusiów.
-Dajesz żelki za dobrze rozwiązane przykłady? - Nick
-Tak.
-Świetnie! - chłopak aż klasnął w dłonie.
- Czemu?
-Bo właśnie zrozumiałem.
-Czyżby?-
uniosłam delikatnie jedną brew.
-W takim razie zrób to.
-Dobra.
-Skończyłem!- Nick
-Ja też! - Maddison pokazała Jack' owi język.
-Dobrze. Hmm.. macie wszystko dobrze.
- To możemy wziąć sobie po garści żelek.
-Amy pomóż.
-Co tam Viki.?
-To mi wyszło i to też a to za cholerę nie chce.
- Bo tutaj musisz dodać jeszcze to 3.
-Aha! Takie buty!
-Postaraj się żeliki czekają.
-Wiem.
-Ha! Mam wszystko dobrze.
-Skąd wiesz?
-Sama sprawdź.
-Kurde rzeczywiście.
-Ja już mam tego dosyć! Pierdole nie robię- Carolin rzuciła zeszytem przed siebie.
-Eee.. Amy a gdzie są te żelki?- Maddison
-No tam leżą na parapecie.
-Ale tu nie ma żadnych żelek.
-Jak to?
-No zobacz.
-Harry.!!- nie znałam chłopaka o imieniu Harry tylko tego jednego głupka z 1D.
Maddison, Jack i Nick wydarli się na jakiegoś gościa który leżał za fotelem.
-Zjadłeś wszystkie żelki?
-Przepraszam byłem głodny.
-To teraz rusz swój zad i jedź po pizzę. -Ale..
-Harry nie kłóć się z nią bo ona jest zdolna do Wszystkiego.- Viki. Chłopak wychodząc wyszeptał mi do ucha:
-Tak w ogóle jestem Harry.
-Chyba Larry.
Z kim wy się wgl. kumplujecie?
-Sam się przypałętał do naszej klasy.
-Czyli przybłęda.
-Yeah, Yeah, Yeah... Mam to... Jupi!! rozumiem. Normalnie Amy Grande kocham cię.
-Kto to?- zadałam ironiczne pytanie mojej kuzynce.
-Logan Ferguson.
-Że jak? Ferguson?
-No.- wybuchnęłam śmiechem. To nazwisko mnie rozwala. Przypomina mi się jak byłam u wujka na farmie i  uczył mnie jeździć ciągnikiem.
-Nie przejmujcie się mną.
A tak w ogóle ktoś z was to zrozumiał.
-No tak. Ja, Nick, Jack,Logan i ...
-I Maddison.
Więc teraz godzinka przerwy.
-Fajnie bo właśnie Harry wrócił z pizzą.
-Świetnie. To ile mamy pizz?
-6.
-Do ciebie Lokowaty nie mówię.
-Odezwała się Ta nie lokowata.
-Ty rzeczywiście. Ja mam loczki- powiedziałam z sarkazmem.
-Mogę ich dotknąć?
-Nie!
-Czyli tak.-Nim zdążyłam zareagować osobnik w zielonym t-shircie zaczął targać moje loczki.
-Ej Harry no. - złapałam chłopaka za nadgarstki i odsunęłam od siebie.-Co ty robisz moim loczkom? Ich nie ma prawa dotykać 'Byle Kto'.
-Ale ty masz takie słodkookie looczki. Takie miękkie i jedwabiste mógłbym się nimi bawić przez całą noc.
-On tak do wszystkich dziewczyn zarywa.?
-Przeważnie tak.
-Jednym słowem flirciarz- marudziłam sobie pod nosem.
-Amy.. Pomyśl nad tą propozycją.
-Hmmm... w sumie to jest coś co mógłbyś dla mnie zrobić..- zrobiłam minę myśliciela.
-Co to takiego.?
-Nigdy więcej nie dotykaj moich loczków!
-Ale jak to?
- Tak to.
-Mówiłam Ci że to jest drugi Zayn ale ty mnie nie chciałeś słuchać.- Viki
-Zdecydowanie miałaś  rację.
-nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj.  A teraz oddaj mi moją pizzę.
-Jaką twoją.? To jest moja!
-Ale ty Zjadłeś wszystkie moje żelusie.-Odwróciłam się od chłopaka i zaczęłam udawać że płaczę a ten pajac podbiegł przytuliłam przeprosił i dał mi caaaaałą pizzę.
-Zawsze działa.!
-Ty grzesznico..
-Jaka grzesznico?- uśmiechnęłam się delikatnie opychając się pizzą. 
-Amy..
-Co tam Harry?- Lokowaty próbował zagadać ale trochę mu to nie wyszło.
-Co teraz będziemy robili?
-Uczyli się. Włącznie z Tobą.
-A może obejrzymy jakiś film.
-Nie ma mowy.
-A co byś powiedziała na London Eye.?
-Jak się tego nauczysz w 30 minut to możemy iść.
-Nie to nie! Chciałem po dobroci ale skoro ty nie chcesz to teraz będziesz żałować. Chłopacy wynosimy ją!
-Co?  Nie..! Aaaaaaaaaaaa ratunku.
-Amy wyjdź z tej łazienki. Teraz już ci nic nie pomoże.
-Nigdy a potem wcale.
-A twój telefon?  Hmm.. Maya.. Justin...Ashley..Kevin..
-Kto to jest Maya.? -siedziałam zamknięta w łazience ale jak długo można wytrzymać tam wiedząc że jakiś Harry przegląda twój telefon.  A gdyby on spisał numer do May'i?
Lepiej nie krakać. Wychyliłam głowę za drzwi.
-Maya to moja siostra.
-Masz siostrę?
-Yy.. no..
-Ile ma lat? - Harry był chyba bardziej zainteresowany moją siostrą więc chyba nie zwróci zbędnej uwagi gdy wyjdę.
-19.
-19?
Jak to?
-Yy.. no tak po prostu.
-Masz siostrę bliźniaczkę?
-Noo...
-Jupi jeeeee...
-Harry.. z czego się tak cieszysz?
-Bo jeżeli ją poznam i mnie polubi to będę mógł się bawić jej loczkami.
-Loczek..
-Hmm...
-ona nie ma loczków..
-Co?
-Ona ma proste włosy.
-Ale w jaki sposób?
Bliźniaczki przecież zawsze wyglądają tak samo.
-Nie zawsze.
-Będę płakał. Proszę daj dotknąć swoich loczków..
-Nie!
-ale ostatni raz dzisiaj.
-Ale nie będziesz mnie już więcej męczył.
-Nie
-Nie nie będziesz ich targał?
-Nie.
-To w takim razie zgadzam się.- chłopak stanął za mną i opuszkami palców gładził moje loczki. Czułam jak od czasu do czasu bawił się pojedynczymi sprężynkami.
-Amy..
-Hmm..
-Zamień się ze mną włosami.
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie.
-Czy ty nie znasz innego słowa oprócz 'nie'?
-Nie.
-Szczera jesteś.
-Czekaj, czekaj. Ktoś mi to dzisiaj mówił. Tak.. już wiem.. to był Jack..
-On też jest szczery.
-Loczek co ci się tak właściwie nie podoba w twoich loczkach.?
-Ty masz ich więcej.. Ty masz ję fajniejsze.. i wgl. są takie Hmm.. łaadne.
-Lizus.
-Ja się nie podlizuje.-zrobił smutną minke.
-Ojeja biedny Loczuś.. - pogładziłam go ręką po policzku na co automatycznie jego konciki ust zarówno jak i moje się uniosły.
-Mów mi Loczek.
-Dlaczego?
-Zadajesz głupie pytania. Bo to tak słodko brzmi. 'Loczek', 'Loczuś'. Nie sądzisz?
-Hmm.. Dobrze. Skoro ci na tym zależy. Ale i tak cię nie lubię.
-Czemu? 
-Bo Zjadłeś moje żelki.
-Ty płaczesz.
-Wydaje ci się.
-Płaczesz. Dlaczego?
-Bo żelki to pierwsza  i ostatnia miłość mego życia. Wiesz że kilka razy pobiłam się z kolegą z klasy o paczke żelek.!?
-Jak to?  Nie miałaś Nigdy chłopaka?
-Zadajesz dużo pytań. Książkę piszesz?
-Odpowiedz na pytanie.
-Nie znam cię. Nie będę ci się zwierzać.
-Jak chcesz.- i w tym momencie tak jak to Chłopacy robią Loczek przerzucił mnie przez ramię i powędrowaliśmy do salonu. Albo raczej Loczek powędrował.
-Cel osiągnięty.
-Strasznie długo ci to zajęło. - Nick
-I nie chcesz znać jego metody wybawiania kobiet z łazienki. - odburknęłam.
-Harry czy ty musisz z wszytstkimi dziewczynami flirtować?
-Wcale z nią noe flirtowałem.
-Nie jasne że nie.- odpowiedziałam z sarkazmem.
-Nie kłam.
-Nie kłamie.
-Ale Amy nie próbuje się wyrwać Harremu- Nick poruszał śmiesznie brwiami.
-Bo dla twojej wiadomości geniuszu ten oto osobnik który mnie trzyma ma więcej siły niż ja i nie uda mi się mu wyrwać. A gdy będę się tak rzucała u niego na ramieniu to mnie bedzie wszystko bolało.
A tak wgl. Loczek jak teraz stoisz to ci powiem że nawet wygodne masz ramię.
A wracając Nick do tematu to drugi plus że zaoszczędzę Harremu siniaków na ciele.  Wystarczająco dużo powodów.?
-Hmm..
-Myśliciel się znalazł.
-Loczek możesz mnie już postawić na ziemię.
-Ale ja wolę cię trzymać bo jak cię postawię to uciekniesz.
-No a co myślałeś że będę twoją niewolnicą?
-Fajnie by było. Byś mi gotowała, sprzatała prała i wgl.
-Ta jesne i jeszcze wyjdę za ciebie za mąż, urodze ci piątkę dzieci, zamieszkamy razem w wielkiej willi z basenem i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
-Fajnie. Będę miał żonę.  To co? Jedziemy jutro do kościoła ustalić datę ślubu?
-Oczywiście mężu i po drodze rozejrzymy się za suknią ślubną.- wszystkie te słowa wypowiadałam z jak największym SARKAZMEM ale on chyba tego nie wyczuł. Żartował sobie z Wszystkiego kiedy ja bym wolała stanąć  na ziemi.
-Skarbie mamy jeszcze tyle spraw do załatwienia. Goście, sala, obrączki..- zaczął mi wyliczać na palcach- i muszę jeszcze poznać twoją rodzinę.
-Ty mi tu nie skarbuj tylko postaw mnie na ziemię- można powiedzieć że wydarłam się wprost na niego.
-Podaj mi choćby jeden powód dlaczego miałbym to zrobić?
-Ponieważ mam słabe krążenie?- odpowiedziałam mu również pytaniem.
-Przeżyjesz.
-Harry dla twojego dobra postaw mnie proszę na ziemię bo sprawie że staniesz się bezpłodny.
-To była groźba czy prośba?
-Groźba.
-zadowolona?
-Bogu dzięki. Wreszcie stoję na ziemi.
-Amy.. trzymaj.
-Ale.. po co mi gorzka czekolada..?
- 100 gram gorzkiej czekolady poprawia funkcjonowanie naczyń krwionośnych u zdrowych, młodych osób na co najmniej 3 godziny.
-Fajnie lubie gorzką czekoladę.
-Nie wiedziałem o tym-Harry
-A widzisz.  Cwane nie?-ten mu tylko przytaknął.
-Wiecie co. My się zmywamy.
-Dlaczego?
-Idziemy gdzieś na imprezę opić to że matematyka jest głupia.
-No ale że wasza 5 nie zrozumiała to nie znaczy że wy jesteście gorsi od nas.
-Nie na prawdę dzięki ale nie.
-No jak chcecie. Ale ją jeszcze jutro tu będę to ok. 2 Pm przyjdźcie to będziemy się uczyć. Możemy się uczyć do 12 Pm ale musicie to zrozumieć.
-Ale przecież ty w poniedziałek idziesz do szkoły.
-Ja? Skądże. Ja już szkołę skończyłam.
-Aaa.. chyba że tak. No to do jutra.- Caroline
-Amy od kiedy ty taka dobroczynna jesteś?
-Viki coś Mówiłaś?
-Nie.przesłyszałaś  się.
- Tak też myślałam.
Dzięki Nick za czekoladę.
- Proszę. A wiesz że  Naukowcy ustalili, że  efekt składników czekolady  ma te  same substancje powstające w organizmie człowieka uprawiającego seks.
-Tak? Nie wiedziałam.
-Ty Nick skąd ty to wszystko wiesz?- Harry
-Przecież ma się ojca ginekologa, nie?
-No rzeczywiście. Lepiej ci już Amy?
- Zdecydowanie.
-To możemy jechać.
-Gdzie znowu? Nie Harry nie.. nie .. tylko nie twoje ramię..
-Za późno..
-Wielkie dzięki.
- Spoko.
-To chociaż powiedźcie gdzie jedziemy..
-Niespodzianka.
-Ej.. no..
-Jedziemy do London Eye.
-Co? Ja mam lęk wysokości..!

______________________________________________

Dzień dooooberek ;D
Link który umieściłam na początku jest do bloga Kaxii  na którym znajdziecie wywiady z dziewczynami które prowadzą blogi o One Direction.
Ten rozdział dedykuje jej ( tak jak obiecałam w komentarzu) <3

 http://thekaxii.blogspot.com/

Wejdźcie na tą stronkę, przeczytajcie te wywiady i zostawcie po sobie komentarz. Uratujmy tego bloga. Pisząc ten komentarz zwiększasz szanse na przetrwanie. Niech wie że zależy nam na przetrwaniu tego bloga.
______________
A teraz coś ode mnie:
Rozdział praktycznie składa się z samych rozmów ale nie miałam innego pomysłu na ten rozdział. Następny będzie z punktu widzenia Mayi i Amy, z tym że  Maya opisze trochę siebie i dzień w którym Amy pojechała do Londynu.
Smuci mnie trochę sprawa komentarzy, że jest ich tak mało ale myślę że się to poprawi :)
Na początek 5 komentarzy= nowy rozdział :D

Kocham was <3
                                                                                     ILove1D

niedziela, 17 czerwca 2012

Bo ja zasad nigdy nie łamię .! - 2


Powoli otwierałem ciężkie powieki. W sumie nie miałem nato.najmniejszej ochoty. Światło raziło moje oczy, a szpitalne krzesła były straszliwie ni wygodne. Czułem się jakby mój kręgosłup przebił skórę i próbował nie wydostać. Rozprostowalem swoje zardzewiałe kości i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Biały, biały, biały, biały no i tu też biały a na końcu jej postać leżąca na łóżku. Wyglądała... Hmm .. Nie umie tego określić. Jej ręce leżały wzdłuż ciała, a kąciki ust tak jakby się unosiły lekko do góry. Podparłem głowę na rękach. Chciałbym ją teraz przytulić jak dawniej. Poczuć rytm bijąco serca i pozwolić albo jej loczki delikatnie łaskotały mnie po szyi.
Mijały kolejne godziny, a ja wciąż tam siedziałem. W tych kilku  godzinach które by można było nazwać wiecznością był przelotnie zajrzeć lekarz zbadał ją i oznajmił że stan Amy się znacznie poprawił i że nie długo powinna się obudzić.
-Dzień dobry.
-Nie wiem czy taki dobry.
-Nie powinien pan iść do domu i przespać się i trochę zadbać o siebie?
-Muszę tu zostać. Poczekamy aź Amy się obudzi.
-To może chociaż pójdzie pan do naszego baru i coś zje. Wygląda pan gorzej niż cień własnego siebie.-
kobieta zmieniała opatrunek Amy. Wygladala na naprawdę miłą  i sympatyczną kobietę.
- Nie dziękuje nie jestem głodny.
-czyżby?-pielęgniarka stojąca przede mną uniosła jedną brew i wskazała na mój burczący brzuch.
- No może troszeczkę.
- Ładne mi troszeczkę. Zapraszam ze mną.
- Nie ja nie mogę.. Ja muszę tu zostać.. 
-W takim razie będę zmuszona dostarczać panu śniadanie tutaj.
-Dziękuje za troskę ale nie.  Miło mi by było gdyby nie mówiła pani do mnie na 'pan' bo wydaje mi się jakbym miał ze 40 lat a ja mam dopiero 19.
-Dobrze ale pod warunkiem że  ty będziesz do mnie mówił po imieniu.
-Kevin.
-Alice.
Zazdroszczę Amy takiego kochającego chłopaka.Uratowałeś jej życie . Możesz być z siebie dumny. Przynajmiej ja bym była. Trzymaj się.- Alice poklepała mnie po plecach i wyszła. Kochającego chłopaka.?  Wszyscy mnie tutaj traktują jako chłopaka ale nikt nie pomyślał że może po prostu jestem jej przyjacielem. Z jednej strony dziwiły mnie trochę jej słowa ale z drugiej strony cieszyłem się że znów ktoś mnie traktuje poważnie, a nie jako chłopca  który przypadkiem szedł ulicą i uratował jakąś nieodpowiedzialną dziewczynę.
Po kilku minutach w drzwiach pojawiła się Maya.
-Kevin? Co ty tu robisz? Boże.. Chyba z 10 lat cię nie widziałam.
-Nie to tyko były 3 lata.- przytuliłem czarnowłosą.- A ty nie powinnaś być dzisiaj w szkole?
-E tam.. Ostatni dzień szkoły nie opłaca się iść a po za tym i tak miałam dzisiaj na 10 am do szkoły.
I tak się umówiliśmy z dziewczynami  że idziemy na zakupy.
- No to fajnie zakupy.- uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczyny.
- E tam nie chce mi się już oglądać nauczycieli.
- A jak ci idzie albo raczej poszło w szkole.
- Eee.. Szkoła.. Ujdzie w tłoku..
-Ciiii.. Widziałaś to?
-Co?
-Am ścisnęła moją rękę.
-Nadal tak na nią mówisz? To słodkie że po za 3 latach to pamiętasz.
-Wiesz.. Przyzwyczajenie.
-A pielęgniarki nie traktują cię jako jej chłopaka?
-Otóż to..
-Fajnie jest być czyimś chłopakiem nie wiedząc nawet o tym?- nie wiedziałem czy Maya gada na poważnie czy żartuje.
Nie róbmy z siebie dzieci. Niech wie co myślę.
-Jeżeli ci na tej osobie zależy i jesteś uważany przez pielęgniarki za jej chlopaka czy dziewczynę to miłe.
-A tobie na niej zależy?-nie wiedziałem co.mam powiedzieć. Spóściłem głowę i po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Kevin- dziewczyna podniosła mój podbródek.- Ej co jest? Nigdy tak nie reagowałeś kiedy gadaliśmy o Amy.
-Maya a co mam ci powiedzieć?
Że mi jest ciężko, że mi na niej zależy i że chloernie teskniłem.
-Kochasz ją.
-To było pytanie czy stwierdzenie?
-Chyba bardziej stwierdzenie.
- Więc chyba masz rację.
-Czemu jej Nigdy nie powiedziałeś o tym. ?
- Nie było okazji.
-Kevin jak nie było okazji? Czasami zostawałeś nawet u nas na noc,Max traktował cię za kogoś więcej niż tylko jej przyjaciela.
-Ale co pies może zmienić.
-Amy zawsze liczyła się ze zdaniem Maxa.
-Ale ona Nigdy mi nie powiedziała że jestem jej przyjacielem.
- Powiedziała.
Napisała na tt Kev tak strasznie tęsknię myślę że się jeszcze kiedyś zobaczymy. Dziękuje że zawsze przy mnie byłeś i do końca wytrwałeś tą traumę. Więc mogę nazwać się swoim przyjacielem.-dziewczyna zacytowała.- może Amy Nigdy nie mówiła że jesteś jej przyjacielem np. Tylko dla tego że jej nie powiedziałeś że ją kochasz.
Nie koniecznie jako dziewczynę ale może chociaż jako przyjaciółkę.
-Gdybym wiedział to 3 lata temu. Teraz jest już za późno.-Maya wyciągnęła kartkę z torby.
-Czytaj 4.
-Co to jest?
-Czytaj i o nic nie pytaj.
- Na te kilka słów z twoich ust mogę czekać kilka lat. Ważne żebym je usłyszała. Nie ważne kim jesteś, nie ważne o co chodzi ważne że zdecydowałeś się wkońcu to powiedzieć. Bo ja zasad Nigdy nie łamie.
Co to jest?
-To są zasady Amy. Więc ja nie chce słyszeć że na coś jest już za późno.
-Ale po co mam mówić Am że ją kocham.?
-Sam powiedziałeś że Amy ci Nigdy nie powiedziała że jesteś jej przyjacielem. Ona uważa że przyjaciele się powinni kochać. Więc jeżeli chcesz żeby ci to powiedziała to ty jej to musisz pierwszy.-  Maya wyciągnęła telefon z kieszeni i odczytała sms-a.
-Sory ale muszę spadać. Ktoś coś chce ode mnie ale nawet nie wiem kto i co.- Maya zaśmiała się jak małe dziecko.
-Eh.. Wciąż Ta sama dziecinna.Maya. Nadal się smiejesz jak ci ktoś pokazuje palec..
-Nooo.. - czarmowłosa zaczęła się jeszcze bardziej śmiać.
-Nic się nie zmieniłaś.
-Wiem. Ha ha. I masz jej to powiedzieć a jak nie to ja to zrobię.
Pa pa..
-Maya..
-Hmm..
- Dziękuje.
-powodzenia trzymam kciuki.
Zostałem sam.
Nie wiem dlaczego ale po tej rozmowie ułożyło mi trochę i przede  wszystkim przestało mi buczeć w brzuszku.
-Gdzie ja jestem.?- Dziewczyna zapytała ochrypniętym głosem.
-Am! Jesteś w szpitalu.
-wiedziałam że to ty. Kevin brakowało mi ciebie Tak bardzo teskniłam.- przytuliłem dziewczynę.
-witam. Jak się pani czuje-do sali wszedł lekarz.
-Hmm.. Ok tylko trochę boli mnie głowa. Myślę że nic się nie stało moim loczką, prawda?. -I za to te dziewczynę kochałem ledwo zdążyła się obudzić po wypadku to już o loczki się martwi. No tak zapomniałem. Jej włosy muszą być idealne nawet podczas snu .
-Spokojnie z twojej głowy nie spadł ani jeden Loczek.
-No i bardzo dobrze- odrazu na buzi Am pojawił się uśmiech.
-jeżeli twój stan się nie pogorszy to w poniedziałek możesz wyjść.
-Dopiero w poniedziałek? Ja tego nie przeżyje.
-Przeżyjesz.
-No to chociaż w sobotę od rana.
-Jeżeli będziesz grzeczna i będziesz ładnie wszystko zjadała z talerza to pomyśle.
-Ey to nie fair! Podobno w szpitalu nie szantażuje się pacjentów.- Am skrzyżowała ręce na piersiach.
-oj tam. Nikt się nie zjarzy.
Życzę zdrowia. A i przyjdę wieczorem. bądź grzeczna.
-Jasne jasne.
To ten tego..- akurat do sali weszła pielęgniarka. Zero prywatność. Jeden wychodzi a druga wchodzi.
- Kevin. Prosiłam o coś. Amy powinna teraz odpoczywać. A ty też trochę powinieneś o siebie zadbać,  nie sądzisz.?
-Ale..
-Żadnego ale.! Siedzisz tu od wczoraj.
Zrób to dla Amy.
-Kevin Alice ma rację. Powinieneś odpocząć.
-Kobiety..
To ja przyjdę wieczorem.
-Nie musisz.
Przyjdź jutro rano.
-No dobrze.
Pa pa.

            / 2 days later \
Kevin przychodził do mnie codziennie i siedział po kilka godzin. Z jednej strony było to miłe że dbał tak o mnie a z drugiej to było trochę meczonce. Nie wiem skąd on się nagle pojawił w Oxfordzie. Tata mnie odwiedził tylko raz wracając z Londynu wstąpił do mnie na kilka godzin pojechał do domu zabrał papiery i znowu tam pojechał. Mama odwiedzała mnie codziennie rano wracając z nocnej zmiany. Wczoraj Maya  po zakończeniu roku odebrała moje świadectwo i przyszła ze stertą moich i swoich książek. Za wyniki w nauce, 2 encyklopedie za konkurs z matematyki i takie jakieś podobne duperele. Co jak co ale z matmy byłam geniuszem. No co? Miałam głowę do liczbi Nie to żebym się chwaliła ale byłam z siebie dumna za tak dobrze rozumialam matmę. Jedni wchodzili na korki a drudzy wychodzili.  Ale tak sobie  myślę że mimo iż już skończyłam szkołę dalej będę dawała korki. Raz  Dyrektor mi się pytał czy przypadkiem nie daje korepetycji bo w dwóch ostatnich miesiącach są lepsze oceny z matematyki. Jestem normalnie sławna w całym Oxfordzie. Trochę to meczonce ale czego się w życiu nie robi?  Uczniowie z innych szkół przychodzą nawet do mnie. Tydzień przed sprawdzianem cało rocznym normalnie myślałam że telefon mi się zagotuje. Przydałaby mi  się sekretarka. Naszczescie w tym roku szkolnym zarobie jeszcze bo przecież tylko my jako maturzyści skończyliśmy a reszta jeszcze do szkoły. I to było najpiękniejsze. Za 10 minut ma przyjść po mnie Maya. Zabierze mnie nareszcie ze szpitala do domku, bo Kevin wyjechał z powrotem do Liverpoolu  ponieważ jego starszej siostrze popsuł się komputer i chciała żeby przyjechał jej naprawić. No i pojechał. Spakowałam wszystkie swoje ubrania i udałam się do recepcji. Tam czekała już Maya. Podpisałam tylko wypis i wróciłyśmy do domku. Nie miałam co liczyć że spotkam tatę bo tata jest w Londynie a mama pewnie odsypia noc.  Moglibyśmy zrobić próbę ale mama śpi. Nie chce jej obudzić.
- Wiesz Amy że Viki dzwoniła?
-Nie. A coś się stało?
-Yyy... Nie wiem nie chciała mi powiedzieć. Pytała się tylko czy ty jesteś w domu i masz czas.
-Aha.. Zadzwoń do niej.
- No dobra.
-Albo nie.. Daj sama to zrobię.- Maya tylko przewróciła oczami i poszła do siebie do pokoju.

-Viki?
-Amy.! Błagam cię przyjedź.
-Co?
-Przyjedź. Ja wiem że jest sobota i że jest już południe i że ty pewnie nie masz zbyt wiele czasu ale błagam cię przyjedź.
-Powiedz tylko o co chodzi.
-Matma.- uderzylam się otwartą ręką w głowę.
-Am jesteś?
-Tak tak jestem.  Właśnie dzisiaj myślałam kto przyjdzie na korki.
-Am błagam. Tylko ty nam możesz uratować życie. Kogo my dzisiaj znajdziemy żeby nam dał korepetycje?
-Nam? To ilu was tam jest?
- Kilku. Przyjedziesz?
-No.. No dobra. Niech stracę.
-Dziękuje dziękuje dziękuje
-My. Dziękujemy.
- No tak. Przecież nie jestem sama. To o której będziesz?
- 4:30 pm. Gdzieś ok tej godziny. Wiesz jednak do Londynu trochę jest.
-Ok.
-Odezwę się jak będę dojeżdżać.
Narazie.- zdążyłam się rozłączyć a w drzwiach od kuchni pojawiła się mama.
-Cześć kochanie. Gdzie  jedziesz?
-Do Londynu.
-Do Londynu? Po co?
- Viki dzwoniła że nie mogą sobie poradzić z matematyką i chcą żebym przyjechała.
-Aha. Odwieźć cię na pociąg?
-Fajnie by było.
Mamo a gdzie jest tak właściwie Max?
-U Justina.
-To dobrze.
-Yy.. Patrz Am następny pociąg masz za pół godziny.-rodzicielka wskazała ekran laptopa.
-Dobra to ja idę  się spakować.
-Będę tu czekać.- pocałowałam matkę w policzek i poszłam na górę. Wyciągnęłam mała torbę i wrzuciłam t-shirt czarny ze znaczkiem nike, szare rurki, jedną bejsbolówkę czerwono białą, bieliznę i piżamy. Na jeden dzień to wystarczy. Sama założyłam czarne rurki, szare trampki biały t-shirt i biało niebieską bejsbolówkę i czarno niebieską czapkę z New Yorka. Do torby włożyłam jeszcze książki i zeszyty z młodszych lat z matmy i laptopa. Do kieszeni schowałam pieniądze, telefon i słuchawki czyli trzy podstawowe rzeczy bez których nie ruszamy się z domu.
-Gotowa?- mama
-Jasne. 
-Ey! Amy gdzie jedziesz? -Maya
-Nie interesuj się mała- pokazałam jej język i wsiadłam z mamą do auta. Na dworcu mama sama mi kupiła bilet.
Usiadłam w jednym z wielu przedziałów. Siedział tam jakiś brunet ale wgl. Nie zwróciłam na niego uwagi. Pierwsze co przyszło mi na myśl to to że w Londynie mogę spotkać kolejne grono fanek One Direction. Ale przecież ja nawet nie wiem jak to głupie 1D wygląda. Włożyłam słuchawki do uszu i nie odrywałam wzroku od widoku rozciagajacego się za oknem. Buu.! Widoki zniknęły a zamiast nich pojawiła się czarną ściana ciagnaca się w nieskończoność. Wnioskuję że wjechaliśmy do tunelu.
Poczułam jak ktoś przysiada się obok mnie.
-Ej weź się koleś odwal.
-Przecież ci nic nie chcę zrobić.
-A skąd mam to wiedzieć? Nie znam cię.
-Chciałem tylko pogadać.
-A skąd wiesz że ja chce z tobą gadać?- chłopak ściągnął kaptur z głowy.
-Nadal nie chcesz ze mną gadać?
-Mówię ci że nie będę z tobą rozmawiać bo cię nie znam. W życiu Cię na oczy nie widziałam. A po  za tym ja tu wysiadam.
Cześć.
-Zadzwoń proszę. To dla mnie ważne.- wyciągnął do nie rękę z karteczką. Zmierzyłam go wzrokiem,  wzięłam ją i pospiesznie schowałam do kieszeni nie spoglądając nawet co na niej pisze. Stałam tak chwilę na peronie jakby trochę przymulona. Wyciągnęłam telefon z myślą że zadzwonię po Viki, ale skoro już drugi dzień z kolei słońce świeci to po co wozić dupę w samochodzie?  Wkońcu stąd do jej domu sa 3 mile z kawałkiem. Więc przy dobrym tempie w 40 minut dojdę spokojnie.  Włożyłam słuchawki do uszu i ruszylam w kierunku centrum handlowego. Tam już potem od Centrum Handlowego do Vicki było 1.5 mili.
Z centrum handlowego  wylazła kolejna 'grupa ' fanek One Direction. Zatrzymałam się na chwilę i zmierzyłam je  wzrokiem.
-Coś się stało?
-Nie. Przepraszam nie mogę na to patrzeć. Do widzenia- rzuciłam do jakiejś kobiety.
Mijałam jakąś szkołe, setki sklepów i to. Stop. Mój ulubiony supermarket w Londynie. Weszłam do środka. Setki zabieganych ludzi wracających z pracy. Robią szybkie zakupy i spieszą się do domu żeby na 18 (dinner) ugotować ten późny obiad.
Ja tak nie mam. Jestem raczej typem wyluzowanego człowieka który wszystko olewa. Szkoła nigdy nie była wystarczającym powodem żeby się śpieszyć na  pierwszą lekcję. Gdy zaczęłam chodzić  do Secondary School*, a potem do  Further Education* to zaczęłam się celowo spóźniać na lekcję. W ciągu tygodnia spóźniałam się tylko w jednym dniu np. we poniedziałek a potem chodziłam już normalnie. Wiecie co było w tym najfajniejsze? Że żadnen nauczyciel Nigdy nie wiedział na którą lekcję w którym dniu się spóźnię. Ich miny- bezcenne. Na samą myśl o tym chciało mi się śmiać.
Tak sobie teraz myślę po co ja tu przyszłam. No tak. Jak zmusić tych których uczysz do myślenia? Ja to robię żelkami. Zawsze działa. Wzięłam  7 pounds-ów** żelek i wyszłam z supermarketu. Boże dlaczego? Rozłożyłam ręce i Spojrzałam w niebo. Kolejne grono rozwrzeszczanych fanek.  Mam już tego dosyć. Znów powtórzyłam czynność co wcześniej. Włożyłam słuchawki do uszu. Droga zajęła mi trochę więcej niż planowałam.  Szłam  przez ulicę na której mieszkala Viki. Tylko teraz pod którym numerem mieszkała. Kurde pod którym numerem ona mieszkała. Wiem. Końcówka mojego numeru telefonu czyli 369.
Zadzwoniłam i drzwi mi otworzyła wysoka blondynka.
Dziwne. Czyżbym nie trafiła pod właściwy adres?
-Amy.! Co ty tu robisz?
-Ciociu? Nie poznałam cię. Zawsze byłaś brunetką.
-Wiem, wiem. Postanowiłam zmienić trochę swoje życie.- Mama Viki zawsze była wesołą i miłą kobietą. Zawsze wszystkich rozumiała i potrafiła doradzić.
-Yy.. Ja przyjechałam bo Viki dzwoniła i prosiła .
-Pewnie znów nie mogą sobie poradzić z matematyką.
-Tak.. Viki jest u siebie?
-Nie ona jest u znajomych?
-Jak to u znajomych znajomych?
- Powiedziała że idzie uczyć się do Kate i Maddison.
-Damn it! - wkurzyłam się na tą małą.
Byłyśmy umówione na korki to chociaż powinna mnie uprzedzić że jej nie ma w domu.
-Viki nie żyjesz!
-Za co?
-Ty się pytasz za co?  To ja przyjeżdżam do ciebie i muszę się dowiadywać od twojej mamy że ciebie nie ma w domu bo ty nie jesteś mi łaskaw powiedzieć?
-No przepraszam.
-Odrobisz.
-Jak?
- już ty się przekonasz jak. A teraz ją czekam 10 minut na ciebie a jeśli się nie zjawisz ja wracam do Oxfordu. 10 minut z zegarkiem w ręku. A wiesz że ja jestem punktualna.
Na razie.

-Wejdziesz Amy?
-Nie dziekuje ciociu. Mają zaraz przyjechać.
-Czemu Viki ciebie bardziej słucha niż mnie.
-Bo jestem jej ostatnią deską ratunku.
-Amy?
-Tak?
-Po co ci żelki?
-Aa żelusie.. mój sposób na zmuszenie kogoś do myślenia- uśmiechnęłam się cwaniacko.
-Tego jeszcze nie słyszałam.
-Chyba jadą.
-Szybko.
-6 minut i 24 sekundy.
-Widzisz Viki.  Jak chcesz to potrafisz.
-Wiem. Tak wgl. to jest Nick.
-Cześć ja jestem Amy.
-Hej.
-Możemy jechać.- zakomunikowałam chłopakowi. Wyglądał na typach bardziej spokojnego. Kolejny brunetka. Właśnie. Wyciągnęłam kartkę z kieszeni od tego bruneta z pociągu.
Louis Tomlinson? Co to za gościu i po co mi jego numer.? Sama nie wiem ale nie mam zamiaru do niego dzwonić. Ale ciekawi mnie co chciał. Może jednak zadzwonie? Nie nie mam czasu. Najwyżej zadzwonie do niego żeby mnie uratował przed koncertem tego One Direction. Już  chyba bym wolała wyjść z nim gdzie kolwiek niż iść z Mayą na koncert 1D.

* Secondary School- rodzaj szkoły ( szkoła wyższa)
Further Education- rodzaj szkoły ( dalsza edukacja)
** 7 pounds-ów = 3.15 kg 
1 pound= 0.45 kg
_______________________________________
Dzień doooberek :D

Przepraszam że nie dodałam wczoraj rozdziału ale była burza a potem już mi się nie chciąło włączać kompa i dodawać :)
Rozdział mi nie wyszedł rozumiecie trochę brak weny. Dla tych co myślą że to początek znajomości Amy i One Direction no to się trochę mylicie. Być może w 4 albo 5 pojawi się ich trochę ale to szczegół :p

Trochę pod ostatnim rozdziałem było mało komentarzy. Postarajcie się na dobry początek chociaż o 10 komentarzy. To wcale nie jest dużo, a zawsze daje powód do większej mobilizacji. 

Aha i jeszcze jedno Viki jest kuzynka Amy :]

Kocham was <3                        
                                                                                                   ILove1D

wtorek, 12 czerwca 2012

To na pewno był on.! - 1

Wstałam z podłogi i poszłam do łazienki za potrzebą. Jak każda GRZECZNA dziewczynka umyłam rączki i wróciłam do pokoju.
Wiesz mój Haroldzie jak tak na  Ciebie patrzę to czuję stresa.
Zaczęłam gadać do miśka. Imię Harold w moim słowniku oznacza coś dużego albo raczej kogoś dużego, przystojnego i przede wszystkim słodkiego. Harold to misiek którego dostałam od mojego przyjaciela w Liverpoolu. Hmm.. Kiedy to było..? 
Nie kojarzcie sobie Harolda z tym lokowatym pacanem z 1D. To dwie zupełnie inne osoby. Tak właściwie to May'a wymyśliła dla niego to imię, potem tak zaczęłam na niego wołać i tak już zostało. Miło by teraz było usłyszeć z jego ust że na niego zawsze można liczyć. 
-Ale rozumiesz Harold, zbyt wiele słów zbyt mało czynów. Niesamowicie mnie do Ciebie ciągnie, wiesz? 
Włożyłam słuchawki do uszu i znów położyłam się na podłodze. Załączyłam The Fray'a . Po jednej piosence (How To Save A Life) poczułam nacisk na klatce piersiowej. Nie chciało mi się nawet otwierać oczu. Było tak przyjemnie. Ostatni promyk słońca oświetlał ścianę koloru wrzosowego. Przez otwarte okno balkonowe wlatywał cieplutki wiaterek, lekko targając moje loczki.
W końcu poczułam ciepło na mojej szyi.Nie reagowałam no ale ile można wytrzymać bez śmiechu? Przynajmniej w moim przypadku to nie potrwa długo i to jest kategorycznie nie realne. Nawet na lekcjach siedziałam i uśmiechałam się do nauczyciela a on nigdy nie wiedział o co mi chodzi. To śmieszne czy bardziej dziwne? Mimowolnie się zaczęłam się uśmiechać. Noszę w sobie niesamowity bałagan. W głowie, w sercu, w życiu. I znów leżę na tej przeklętej podłodze i wiem, że muszę wstać, ale wcale mi się nie chce. 
Masz chłopie wyczucie czasu. 
-Max nie liż.- Wyjęłam słuchawki i powróciłam do pozycji siedzącej.- A teraz mi powiedz jak tu wszedłeś?
Tylko nie rób tych maślanek oczek, bo to już na mnie nie działa.-m Max podkulił ogonek- O nie kochanie.. Nie mów mi ze znów sobie otworzyłeś drzwi? 
Powstań, w tył zwrot i na przód marsz. Raz, dwa, raz, dwa..- próbowałam powstrzymać powagę, no ale gadać do psa- to takie śmieszne. Maxiu szedł ze smutnymi oczkami w stronę drzwi. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Max chyba wyczuł że nabijam się z niego bo skoczył na mnie przewracając mnie na podłogę. Teraz znów stał na mojej klatce piersiowej. Nie lubię kiedy mój pies przymila sie do mnie tylko po to by wyjść z nim na spacer. Przytuliłam Maxia.Tak bardzo lubiłam głaskać jego sierść. Bo ten pies jest ja stara ulubiona rzecz- ma wiele wad ale nigdy nie mamy jej dosyć. 
- Dobrze że ciebie mam. Bez ciebie by było o wie trudniej. Wiem że mnie w całości nie rozumiesz ale w części na pewno. Tobie przynajmniej zawszę mogę się zwierzyć, bo ty mnie nie wydasz. Wiesz co to jest miłość, nie? To ja właśnie ciebie kocham. 
-A mnie kochasz?- Justin
-Ciebie? Nigdy.!
Wiesz co Maxiu? Muszę Cię jeszcze nauczyć zamykać drzwi.
-Ey! Am.. noo!
-Nie mów tak na mnie.! Zabraniam ci! 
-Dobra dobra.. Nie bulwersuj się tak. 
-Z tego co pamiętam nie byliśmy dzisiaj umówieni na próbę.
-Nie?
-NIE. Zapewniam cię że znowu się gdzieś uderzyłeś w główkę i coś ci się popierdoliło.- rzuciłam uśmiech w stronę blondyna.
-Oj Amy. Nudziło mi sie w domu.
-To mogłeś iść jakiejś staruszce zrobić zakupy, albo nie! Jest tak ciepło mogłeś się rozebrać i latać nago po ulicy. Błahahaha! Chciałabym to zobaczyć. 
-Bardzo śmieszne.. przynajmniej miał bym okazję pobawić sie w tego.. jak mu.. ten Harry.. Syles.. Sales.. Stles.. Sykes..
-Styles ośle. A Sykes to jest Nathan z The Wanted.. Ten słooodziak..
-Bla.. bla.. bla..
- A w ogóle kto cię tu wpóścił?
-Sam wszedłem.
-No ładnie. Mmam to traktować jako włamanie?- skrzyżowałam ręce
-Nie.. skądże?
-Co się mówi?
-Przepraszam.
-No grzeczny Justinek.
-Nie mów tak na mnie.! Zabraniam ci! - Justin udawał mój głos ale trochę mu to nie wyszło. Wybuchnęłam śmiechem.
-Wypchaj się.- pokazałam mu język- Wybacz ale nie mam dla Ciebie czasu. Idę z Maxem na spacer.
-Oo.. to idę z wami.
-Nie ma mowy. Zostajesz tutaj. Z godzinę wrócimy.- Max chyba zrozumiał o co chodzi i zaczął na mnie szczekać.
-Ty przeciwko mnie? On ma iść z nami? Pieprzona męska demokracja. 


-Czemu nie chciałaś żebym szedł z wami?
-Sory Justinale zawsze na spacery chodzimy tylko we dwójkę. Ja z Maxem.  Nigdy nie pozwolił komu kolwiek iść z nami na spacer. No poza moim  przyjacielem którego Max uważał za kogoś więcej niz tylko mojego przyjaciela.
-Czyli ja jestem jakis wyjątkowy- blondyn śmiesznie poruszał brwiami.
-Mylisz się. Stanie się coś.. stanie się coś złego. Ja ci to mówię. 
-Ta jasne.. Histeryzujesz.
-Nie Justin
-Tak Amy.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.-Ce
-Ta.. przekonałeś mnie.
-Widzisz.
-No właśnie je widzę.
-Ja nie o tym.
-O fuck!
-Cos się stało?
-No..
-Co?
-No to- wskazałam ręką na grupke dziewczyn.
-No i co?
ładne są.
-Debil- uderzyłam się otwartą ręką w czoło.
-O co ci chodzi AMY?
-Że te laski sie jarają plakatem One Direction.
-No i co w tym złego?
-Jesteś za głupi.. Nigdy tego nie zrozumiesz..
Trzymaj.
-Ooo.. pozwalasz mi trzymać swojego psa.. Trzeba to zapisać w kalendarzu.
-Nie marudź.
-Cześć dziewczyny.. I narazie.- przecisnełam się przez grupkę dziewczyn i zerwałam plakat.  
-Co ty robisz??
-Yyy.. no chyba zrywam plakat.
-Przecież to One Direction.
-I co z tego?
- No że.. w każdym razie dlaczego zerwałaś ich plakat.?
-Mam swój powód.
-Tak..? Ciekawe jaki? 
-Nie uważasz że nie powinno cie to obchodzić.?
-Mogłabyś tak do mnie powiedzieć gdybym nie była ich fanką.
-No dobra jesteś taka ciekawa to ci powiem.
Moja siostra zwariowała na ich punkcie przez jakąś głupią piosenkę, a jak się dowie o ich koncercie w Oxfordzie to jeszcze bardziej zwariuje a wtedy ja będę z nią musiała iść na koncert bo samej jej mama nie puści. A wiecie jak to fajnie jest niańczyć siostrę bliźniaczkę?
Więc bardzo was proszę nie zadawajcie takich głupich pytań.
-Amy..
-Justin nie przerywaj.
-Jeżeli ona śledzi ich na twitterze no to i tak dowie się o ich koncercie.
-Kevin.. 
Dzięki za podpowiedź na to nie wpadałam. 
Narazie.
-Ej a plakat.. 

-Justin gdzie jest Max?
-Chciałem ci wcześniej powiedzieć ale ty mnie nie słuchałaś..
-Gdzie jest Max do cholery?
-Nie wiem uciekł mi.
-Jak to ci uciekł?
Miałeś go pilnować.!
-Patrz! Jest tam.
-OMG! Max..!- Moje serce zaczęło bić szybciej, oczy zaszły lekko mgłą, strach wypełnił oczy, które osiągnęły MAXymalną wielkość, ciało zamieniło się w słup soli powodując bezruch. Czy ja na prawdę byłam aż tak przywiązana do tego psa i tak bardzo go kochałam.? To teraz mało ważne. Jest dla mnie wszystkim i nie pozwolę żeby ktoś go skrzywdził. 
Obie półkule mojego mózgu zaczęły ze sobą współpracować.0 problemów, 0 komplikacji i 0 jakich kolwiek błędów.W szybkim tempie przesyłały obraz widziany przez moje brązowe paczydełka. Informacje przesyłane przez komórki mojego mózgu nie były do końca wiarygodne.
Niepomyślny obrót wypadków, które zapowiadały się szczęśliwe. Tak właśnie wyglądała moja ironia losu. Tępo ilości pompowanej krwi przez serce do żył było dwu krotnie szybsze sprawiając że impuls musiał sobie sam narzucić tempo bicia.  Mięsień znajdujący się w mojej klatce piersiowej bił mocno sprawiając wrażenie bardziej pobudzonego. Poczułam lekkie ukłucie albo raczej ból jakby moje serce chciało się wyrwać i uciec gdzieś daleko stąd nie musząc przeżywać tego dalej. Ponownie wyobrażałam sobie ten sam widok? Wyobrażałam sobie? Czy to dobre słowo? 
Mimo że opisuję tak wiele uczuć to wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie. Gdybym nie była człowiekiem zdrowym bez żadnych zaburzeń psychicznych pomyślałabym że mam jakieś urojenia. Ciężko mi teraz powiedzieć dlaczego tak zareagowała. Max to tylko organizm praktycznie nie różniącym się niczym od człowieka poza wyglądem i rozumem. Max prawie dorównywał mi wiekowo, ale nigdy nie zrozumie że jest on całkiem obojętny osobie myślącej i rozumującej, która siedzi za kierownicą pojazdu. Nie rozumiał i nadal nie rozumie że każde zbliżenie się do pojazdu to zagrożenie jego życia, bo to tylko zwierze potocznie nazywane 'psem'. Czego ja od niego wymagam? W końcu to tylko zwykły kundel. Ale mimo wszystko moje serce go kochało mimo że był on ze schroniska. Może to i lepiej, bo wiecie jaka jest różnica między psem rasowym a psem ze schroniska? Biorąc psa ze schroniska ratujesz mu życie.  
Ta.. początki były ciężkie. Przez cały rok musiałam się starać o jego zaufanie.  Wtedy był to zwykły pies dziś nie wyobrażam sobie bez niego życia. Był częścią mojego życia: codziennie odprowadzał mnie do szkoły. Ale zaraz.. Był..? Jestem głupsza niż myślałam. Mówię o nim tak jak by go nie było. A przeciez jego jeszcze można uratować tylko trzeba zaryzykować. 

Ten krótki czas stania na chodniku i patrzenia jak mój pies wchodzi na jezdnie prosto pod koła nadjeżdżającego autobusu były bez sensu. Teraz był tylko autobus, droga, pies, odległość, zbliżenie, uderzenie i śmierć.  Pewnie myślicie że tak jak zawsze w każdej pięknej bajcie uratuję mu życie i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ze mną będzie inaczej albo uda mi się go uratować albo zginiemy obaj. Będzie fajnie. Zobaczycie. Jaki by sens miało moje życie bez Maxa? I co by była ze mnie za pani która zamiast ratować życia psu stoi na chodniku i trzęsie portkami bo się boi uratować go. W życiu nie ma tak pięknie że zawsze wszystko kończy się  Happy Endem. Prawdopodobieństwo że uda mi się go uratować jest jednak jak jedna na milion. Ale teraz już za późno na myślenie. Stojąc na środku ulicy przygladają mi się setki ludzi i patrzą na mnie jak na wariatkę. Dziwaki. 
Teraz pozostało mi jedno..: 
Albo się rzucę na tego psa i go odepchnę, albo zostawię go na pastwę losu na środku jezdni.
Nie pytajcie mnie co zrobiłam. Już po wszystkim. 
Jupi! Udało się ! Jestem z siebie dumna, bo uratowałam go. A ten kierowca ma downa. Bo zamiast się zatrzymać jak widział psa to jedzie dalej prosto i trąbi. Pierdoli to że on tam stoi. 
-Amy.. Am.! Słyszysz mnie? 
-Tak..- wymamrotałam do osoby stojącej nade mną. Tylko coś tu jest nie tak. To nie był głos Justina. Jeszcze na tyle jestem przytomna żeby ich odróżnić. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Tylko on tak na mnie mówił.. TO NA PEWNO BYŁ ON . To na pewno był..

                 ***
Los chciał że znalazłem się we właściwym miejscu i o właściwej porze.  Amy znałem od piaskownicy. Staram się. Może wkońcu doczekam tego dnia kiedy nazwie mni swoim przyjacielem.
 Teraz najważniejsze co się z nią dzieje. Zadzwoniłem po karetkę i usiłowałem zatamować krew lecącą z jej głowy. Przyszedł jakiś blondyn z Maxem i zaoferował swoją pomoc. ALe zaraz po ty zjawiło się pogotowie że nawet nie zdążyłem mu odpowiedzieć.I tak po prostu pojechaliśmy do szpitala.

       / 2 hours later \  
Czekałem, czekałem, czekałem i czekałem. W pewnym momencie z sali wyszedł lekarz oznajmiając że Amy nic nie jest tylko może mieć lekkie wstrząśnienie mózgu w prawdzie uderzyła się o krawężnik więc wcale mnie to nie dziwi. 
Wszedłem do sali. Były tam trzy łózka ale nie było tam nikogo więcej oprócz niej. Serce zaczęło mi bić trochę szybciej. Dlaczego? Sam nie wiem. Ale na jedno pytanie nie mogę znależc odpowiedzi. Kim ja właściwie dla niej jestem..?  

____________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam.!
Za to że musiałyście tak długo czekać, że nie dodałam wczoraj, że jest beznadziejny i.. sama nie wiem za co ale przepraszam.:)
Głosujcie w ankiecie i dołączajcie się do obserwatorów. 
Obiecuję że następny rozdział w ty tygodniu ( Wszystko oczywiście jeszcze zależy od ilości komentarzy:D 

I najciekawsze:
Jak myślicie kim jest chłopak który hmm... uratował Amy życie? 
Swoje wnioski i odpowiedzi piszcie w komentarzach. 
A kim on jest dowiecie się w następnym rozdziale. ;**

Kocham was <3
                                                                                                          ILove1D