piątek, 14 września 2012

"No i widzisz co narobiłeś, ciapo nieludzka?" - 14

Zaczęłam go gonić. Pewnie bym go nie złapała, z racji tego, że biega szybciej ode mnie, ale potknął się o wystającą z ziemi gałąź, przez co runął przed siebie. Podeszłam do niego powoli, śmiejąc się złowieszczo. Spojrzał na mnie z miną obrażonego dziecka, splatając ręce na piersi. Wytknęłam mu język. Zrobił to samo. Zaczął się śmiać. Odpowiedziałam mu jeszcze głośniejszym rechotem. Skosił mi nogi stopą. Upadłam. Jego śmiech stał się momentalnie jeszcze głośniejszy.
- Tak, Lou, dzięki, że pytasz. Nie, nic się nie stało, ale naprawdę dziękuję za troskę. No naprawdę nic się nie stało, nie musisz tak panikować... - mówiłam sparodiowanym głosem. Po czym dołączyłam do jego śmiechu.
- No, a teraz dajesz. - zachęciłam, klaszcząc w dłonie.
- Ale co?
- Co co?
- No co ci mam dać? - Uderzyłam się z otwartej ręki w czoło.
- Nic mi nie masz dawać, masz mi tatuaż pokazać.
- Aaa... - przeciągnął.
- Aaa... - przedrzeźniłam go.
- Pokażesz mi czy nie?
- A to zależy co. - poruszał śmiesznie brwiami.
- No tatuaż.
- Jaki?
- Twój?
- "Twój" nie może być odpowiedzią na "jaki?" tylko ewentualnie na "czyj?", więc...
- Należący do ciebie.
- Już lepiej. - jebnął smajla na pół twarzy. Parsknęłam śmiechem. Wstał i podał mi rękę. Też wstałam.
- No pokaż mi ten tatuaż! - rozkazał. Odwrócił się do mnie plecami. - No tak, jasne. Najlepiej się odwrócić i udać, że nie się nie usłyszało... - naburmuszyłam się. Teraz to wykonał facepalma.
- Ten tatuaż mam na plecach. - oznajmił ze zduszonym, aczkolwiek słyszalnym chichotem. Spaliłam buraka. W końcu go zauważyłam. Napis "Believe in yourself" na prawej łopatce. Odruchowo przejechałam po nim opuszkami palców.
- Łaskoczesz - zaśmiał się Louis. Zabrałam rękę, zdając sobie sprawę z tego co robiłam i spaliłam jeszcze większego buraka. Dobrze, że było ciemno. To mnie nie wydało.
- Kto ostatni w wodzie ten... - nie usłyszałam końca zdania, bo od razu wyprułam przed siebie. Po chwili się ze mną zrównał. Byliśmy coraz bliżej celu, trasa się zwężyła z powodu otaczających nas drzew. Efekt był taki, że wylądowaliśmy w wodzie razem, ponieważ poplątały nam się nogi. Na szczęście na brzegu. Ale byliśmy cali w piachu.
- No i widzisz co narobiłeś, ciapo nieludzka?
- Ciapo nieludzka? Serious?! - Kolejny niepohamowany napad śmiechu. Później weszliśmy głębiej do wody. Jednak zrobiło nam się zimno i postanowiliśmy już się zbierać. Założyłam swoją sukienkę i sweterek od Lou, jednak dalej drżałam z zimna. Spojrzałam na swojego towarzysza, który szczękał zębami. Wiał silny, przeraźliwie zimny wiatr, a my byliśmy mokrzy.
- Ch-chodź-dź s-się p-p-p-przytul. B-będzie nam  ć-cieplej. - wyjąkałam. Utkwiliśmy w szczelnym uścisku, wzajemnie ogrzewając swoje ciała. Nie powiem, zadziałało. Przestaliśmy się aż tak trząść. Co z tego, że wyglądaliśmy co najmniej dziwnie?
Jak na złość, na dodatek zaczął padać deszcz. Oczywiście zimny, a jakżeby inaczej.
- Brrr!
- Chodźmy do mnie, będzie bliżej. - zaproponował Lou, na co bez zastanowienia się zgodziłam. Przemarzłam do szpiku kości.  Po krótkim czasie, bardzo szybkiego marszu, doszliśmy na miejsce. Wchodząc do środka czuło się jakby uderzenie gorąca, choć w rzeczywistości nie było w mieszkaniu tak gorąco. Różnica temperatur, wiecie.
- Jak chcesz to łazienka jest do twojej dyspozycji. Ja zrobię w tym czasie coś ciepłego do picia. - oświadczył, jak zwykle się uśmiechając.
- Dzięki. - Udałam się we wskazanym kierunku. Zdjęłam przemoczone ubrania i weszłam pod prysznic, odkręcając strumień z ciepłą wodą. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Nie chciałam tego kończyć tak szybko, no ale bez przesady. Wyszłam, wytarłam się i założyłam ciuchy, które dostałam na przebranie od Louisa. Następnie opuściłam łazienkę. Zastałam go w salonie. Zauważywszy mnie, wcisnął mi w dłonie kubek ciepłej herbatki.
- Lepiej?
- Dziękuję, Lou, naprawdę...
- Nie musisz. To ja wywaliłem z tą kąpielą, zresztą to i tak nie problem. - Smajl. - Poczekasz na mnie chwilkę? Skoczę tylko wziąć szybki prysznic i się przebrać.
- Jasne.
Zniknął. Powoli upiłam łyk herbatki. Pycha.

~*~

Ogarnąłem się i wróciłem do Amy. Jednak zdziwiłem się, gdy zastałem ją skuloną, śpiącą na kanapie. Ostrożnie zabrałem z jej rąk kubek i odstawiłem go na stół, po czym wziąłem ją samą na ręce. Zaniosłem do swojego pokoju, położyłem do łóżka i przykryłem szczelnie kołdrą. Westchnęła i obróciła się na bok. Na szczęście dalej spała. Wyszedłem z pokoju, nie domykając do końca drzwi. Wróciłem do salonu i równie zmęczony, błyskawicznie zasnąłem na kanapie.

~*~

Otworzyłam ociężałe powieki. Moim oczom ukazał się jakiś dziwny, nieznajomy mi pokój. Najlepsze było to, że nie wiedziałam gdzie jestem i co tu robię. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał kilka minut po szóstej rano. Przeciągnęłam się z ziewnięciem i wstałam z łóżka, na którym się znajdowałam. Kiedy ja w ogóle zasnęłam? Przecież siedziałam na kanapie Lou... Nie dodawałby mi żadnych prochów czy pigułek do herbaty, nie? Ja mam nadzieję... Jak mi czegoś dodał, to przysięgam, że będzie niedługo wąchał kwiatki od dołu. Ok, nie oceniajmy powierzchownie. Zauważyłam cieniutką strugę światła, wlewającą się do pomieszczenia przez niedomknięte drzwi. Dziękuję, temu, który ich nie zamknął, bo nie chciałabym się zabić po drodze w nieznajomym pokoju. Wyszłam z niego i znalazłam się na korytarzu. Przeszłam kawałek, natrafiając na salon, w którym znalazłam się już wczoraj. Na kanapie zastałam smacznie śpiącego Louisa, który mamrotał coś o marchewkach. Tsa...
Czyli jednak mi nic nie zrobił. Nawet więcej! Oddał mi swoje łóżko. Przepraszam, za nietrafne oskarżenia. Postanowiłam wracać. Nie zapalałam światła, żeby go nie obudzić. Tak więc po omacku zaczęłam szukać swoich butów. Z moim szczęściem oczywiście się nie udało i zwaliłam całą szafkę na buty, powodując przy tym niewyobrażalny huk. Lou natychmiast otworzył oczy i zerwał się na równe nogi. Podbiegł do włącznika światła "i nastała jasność".
- Amy?! - zdziwił się. - Co ty robisz?
- Przepraszam, ja nie chciałam cię obudzić. Po prostu szukałam butów, chciałam...
- Wyjść? No wiesz...? Foch! Wracaj. - nakazał surowym tonem. - Po pierwsze jak już coś, to nie musiałaś się tak wcześnie zrywać. Po drugie, to śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia. A po trzecie... tak bez pożegnania? - minka zbitego psiaka. Pociąganie nosem. - Mam się obrazić?
- Oj no, przepraszam! Nie chciałam ci dłużej siedzieć na głowie.
- Nie siedzisz. - zapewnił szybko. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam to. - Śniadanie?




Przepraszam, że tak późno. Dużo obowiązków + komp mi nawalił, internet podzielił jego los... :/ Chyba najzwyczajniej w świecie nie nadaję się do tego bloga. Wybaczcie.
Jak coś, to ten blog bierze udział w konkursie. Numerek 9, jak coś ;)


4 komentarze:

  1. Hahahaha xD
    Ja uwielbiam to opowiadanie !!!
    Wygłupy Louisa i Amy, zawsze spoko ;D
    Dobra, wiem, że nie powinnam prosić, ale, dodawajcie mi szybko kolejny, bo znajdę, uduszę, zjem na słodko, wypluję, zakopię, poczekam, odkopię, usmarzę, zjem, ponownie wypluję, umyję i pożrę xD
    A tak na serio, Znajdę was i przyjdę z kosiarką <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czekam na koljeny. Uwielbiam ten blog <3
    Zapraszam też do siebie :)
    http://the-story-of-my-liife.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahaha! Genialne! Czekam na kolejny i zaraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
  4. Aww <3 Słodki rozdział!
    Uśmiałam się!
    xoxo

    OdpowiedzUsuń